Śmieci w lasach
Z pAmIÄTnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIoĹkA
Od lat już Lasy Państwowe prowadzą akcję "Czysty las", która kosztuje blisko 5 mln zł rocznie. Powiedziałby kto, że dla firmy legitymującej się ogólnym poziomem kosztów rzędu 4,5 mld zł (w 2005 r.), to doprawdy niewiele znaczący drobiazg.Odnieśmy jednak owe 5 mln zł na przykład do ogólnych kosztów działalności edukacyjnej prowadzonej w Lasach Państwowych. W 2005 r. (to ostatnie oficjalne dane, publikowane w raporcie rocznym Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe) na tę sferę, finansowaną głównie ze środków własnych nadleśnictw (w Polsce jest ich ponad czterysta) i funduszu leśnego udało się wyasygnować łącznie 14 mln zł plus 1 mln zł dorzucił budżet państwa. Innymi słowy, na "Czysty las" przyszło wyłożyć Lasom Państwowym trzecią część pieniędzy, jakie przeznaczają na jakże ważną społecznie dziedzinę - edukację przyrodniczo leśną. Można by rzec, ten ogromnie ważny aspekt Lasów Państwowych (bo kształtowanie rozumnych, ekologicznych postaw to przecież klasyczna inwestycja w przyszłość) można byłoby bardzo zdynamizować, gdyby ... Właśnie, gdyby nie koszty zbierania śmieci w lesie.
Kłusowników nie lubimy, a śmiecących tolerujemy
Jeszcze jeden, chyba najbardziej zaskakujący, punkt odniesienia. Mocno nagłośnionym, powszechnie znanym problemem jest szkodnictwo leśne. Pod pojęciem tym mieści się odwieczny proceder kradzieży drewna z lasu (zawłaszczanie państwowego drewna stanowi 59,9 proc. wartości szkód wyrządzanych w lesie), kradzież lub zniszczenie mienia nadleśnictwa (25,5 proc. wartości szkód), kłusownictwo, budzące głośny społeczny sprzeciw, z racji nieludzkich metod zabijania zwierzyny (17,8 proc.) i bezprawne korzystanie z lasu (0,8 proc. wartości powodowanych szkód).
Te cztery kategorie szkodnictwa leśnego w czasie ostatnich pięciu lat kosztowały Lasy Państwowe od 6,2 do 7,6 mln zł rocznie. Trudno uwierzyć, ale sprzątanie śmieci kosztuje rokrocznie Lasy Państwowe mniej więcej tyle co szkody powstałe w wyniku kradzieży drewna i kłusownictwa razem wzięte! Dla tych ostatnich wyraźnie też nie ma społecznej akceptacji, tymczasem śmieciowy problem jakoś nie wywołuje podobnie jednoznacznie negatywnych postaw.
W miarę rozwoju cywilizacji zjawisko śmiecenia staje się problemem, można by rzec, technologicznym.
Nasze śmieci stają się coraz bardziej uciążliwe dla środowiska naturalnego. Bo im bardziej zaawansowana technologia, tym zazwyczaj "trudniejsze" śmieci. Agresywne związki chemiczne zostawiają coraz trwalsze ślady w naszych lasach. Nie chodzi już o przedmioty o długim, idącym w setki lat, czasie rozkładu biologicznego, jak choćby popularne butelki pet, czy wszechobecne, fruwające po lesie reklamówki z tworzyw sztucznych, walające się, stare opony itp. Raz po raz jesteśmy alarmowani obrazkami w rodzaju: podrzucone do lasu trudne do zidentyfikowania chemikalia, przeterminowane środki ochrony roślin itp. By poradzić sobie z ich usunięciem, nie wystarczy już poczciwy worek i ochronne rękawice. To skomplikowane zadanie dla wyspecjalizowanych służb ratownictwa chemicznego. Potem gdzieś te odpady trzeba zdeponować, unieszkodliwić. Koszty oczyszczania lasu z takich pozostałości błyskawicznie rosną. Ale przecież właśnie dlatego, że utylizacja takich odpadów jest kosztowna, trafiają one do lasu, bo tu spoczną za darmo.
Wysypiska pilnie strzeżone
- Szczególnym problemem jest dla nas wywiezienie odpadów wyrzucanych w lesie na dzikich wysypiskach w okolicach miast. Oczyszczaniem miast trudnią się firmy, które wygrały przetargi na taką usługę. Legalnych wysypisk jest mało i mają one ograniczoną objętość. A więc firma, która ma w kieszeni kontrakt na oczyszczanie miasta bardzo oszczędza wysypiska, z których korzysta. A śmieci z lasu nie dość, że bywają "niestandardowe" pod względem składu, to dodatkowo są dla zakładu oczyszczania "obce", nieplanowane. Nasze zabiegi w zarządach miast, aby skłoniły obsługujące je firmy do łaskawszego traktowania naszego problemu nie zawsze przynoszą skutek - mówi Mirosław Nowak, naczelnik Wydziału Ochrony Lasu, na którego barkach spoczywa śmieciowe zmartwienie w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach.
Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych wyasygnowała z funduszu leśnego, środki na sprzątanie lasu, podejmując zarazem współpracę z lokalną administracją. W okolicach Warszawy nadleśnictwa przyjmowały do zbierania śmieci bezrobotnych, skierowanych przez miejscowe Urzędy Pracy. Na Śląsku w powiatach o strukturalnym bezrobociu zatrudniano na trzy miesiące młodzież, która zaraz po ukończeniu szkoły średniej pozostawała bez zatrudnienia. Dwa lata temu Wojewódzki Urząd Pracy zaprzestał jednak współfinansowania tej akcji.
Parę lat temu DGLP podpisała umowę z zarządcą głównych dróg publicznych (dziś to Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad) w sprawie współpracy w dziedzinie uprzątania śmieci z lasów leżących w pasie wzdłuż szlaków komunikacyjnych. Skończyła się tym samym wieloletnia przepychanka polegająca na podrzucaniu śmieci z pasa drogowego do okolicznego lasu.
Krótka kołdra, brak systemu
Rzecz w tym, że pieniędzy na ten cel wciąż jest za mało. Nadleśnictwa mają niełatwy wybór - dołożyć grosza na zadania gospodarcze i liczne rysujące się inne obowiązki (np. edukację leśną) czy dać na sprzątanie lasu? Nie trzeba chyba długo rozwodzić się, jak kształtuje się hierarchia potrzeb.
Posłużmy się przykładem RDLP w Katowicach. Nadleśnictwa wchodzące w skład tej dyrekcji zaplanowały na sprzątanie lasu w bieżącym roku łącznie 267 tys. zł. Za te pieniądze do końca roku miały usunąć z lasu ok. 5000 m sześc. śmieci. Do pierwszej dekady lipca zebrano już ponad 3200 m sześc. śmieci. A przecież sezon na nie jeszcze się nie zaczął, bo znaczący "producenci" śmieci dopiero przyjdą do lasu - wczasowy biznes i fala urlopowiczów dopiero się zaczynają, a grzybiarze czekają na późne lato i jesień, Tymczasem prawie w całości skonsumowano już roczny budżet - wydano 245 tys. zł.
Zdaniem naczelnika Nowaka, problem śmieci, i to nie tylko tych lądujących w lesie, byłby zdecydowanie mniej nasilony, gdyby pokuszono się o rozwiązania systemowe. Dla przykładu: w Polsce tylko niektóre opakowania szklane po zużyciu można zwrócić do sklepu. Ale już butelki z tworzyw sztucznych, bez porównania groźniejsze dla środowiska, pozostają całkowicie bezpańskie. A przecież w licznych krajach zachodnich obowiązuje kaucja i na takie opakowania.
Po drugie, zauważa mój rozmówca, wzorem np. rozwiązań skandynawskich, należałoby nałożyć na producentów i dystrybutorów bezwarunkowy obowiązek przyjmowania zużytych opakowań, np. w punktach przy supermarketach. Po trzecie wreszcie, uprzytomnić gminom, że wystawianie przydrożnych kontenerów na śmieci leży w interesie społecznym, a więc i tych gmin, nawet jeśli kontenery te zapełniają się "obcymi" śmieciami. W Szwecji na parkingach przy drogach tranzytowych ustawia się pojemniki na śmieci "wędrujące", np. wiezione samochodami w czasie powrotu z weekendu. Szwedzkie lasy są czyste, bowiem nikomu nie przyjdzie do głowy ukradkiem zostawić śmieci przy drodze, kiedy łatwo się ich pozbyć w rozsądniejszy sposób.
A skoro już jesteśmy przy rozwiązaniach systemowych: w krajach Unii Europejskiej 50 do 70 proc. odpadów podlega przetworzeniu i różnym formom wykorzystania. W Polsce aż 98 proc. odpadów trafia wprost na składowiska, czyli - mówiąc bez ogródek - do ziemi. W Polsce, mimo licznych deklaracji, nie ma racjonalnej gospodarki odpadami. Dokonana 29 lipca 2005 r. nowelizacja ustawy o odpadach, mająca racjonalizować tę gospodarkę, zupełnie nie przysłużyła się sprawie - twierdzą przedstawiciele Krajowej Izby Gospodarki Odpadami. Sprawiła jedynie, że gmina pozbawiona została wpływu na to, co dzieje się z "jej" (tj. powstającymi na jej terenie) odpadami. O tym decydują dziś wielkie firmy zajmujące się wywozem. W efekcie podejmowanie przez gminy inwestycji, budowanie nowoczesnych zakładów utylizacji i unieszkodliwiania odpadów wiąże się z ogromnym ryzykiem, że nie będą one potem należycie wykorzystane - przewoźnicy, kierując się własnym interesem, mogą np. kierować ładunki na odległe, ale tańsze wysypiska.
Gazeta Przyroda Polska, Nr 8 sierpień 2007, Krzysztof Fronczak