A Bittersweet Life

Z pAmIęTnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIołkA



opowiem wam teraz o filmie produkcji "sko¶nej" w ramach akcji "B±d¼ czujny, re¿yser zmienia konwencjê". nie pamiêtam, kiedy po raz ostatni dozna³em rozczarowania filmowego równie wkurzaj±cego w swej intensywno¶ci.

Azjaci maj± chyba problem z kinem albo ja mam problem z Azjatami. nie ogl±dam ich produkcji z jak±¶ osza³amiaj±c± czêstotliwo¶ci±, która czyni³aby ze mnie Zajebistego Znawcê Sko¶nej Mentalno¶ci, ale w miesi±cu lekkim dydem znajdê czas na 1-2 produkcje z tamtego regionu (nie licz±c Ghosta, którego ogl±dam non stop bez przerwy). wnioski, jakie wyci±gam z obcowania z egzotyczna kultur± sko¶n±, nie napawaj± specjalnie optymizmem. otó¿ 40% ich produkcji to anime (w wiêkszo¶ci tani jarmark), 20% to robione na jedno kopyto horrorki o duchach, kolejne 20% to lataj±cy i skacz±cy po drzewach cyrkowi akrobaci z mieczami i piórami w dupie, 10% to aspiruj±ce do miana Sztuki Wysokiej traktaty filozoficzne o mi³o¶ci, dojrzewaniu i honorze, których tre¶æ jest zrozumia³a chyba tylko dla samego re¿ysera, 5% przypada w udziale zmutowanym krabom i potworom z kana³ów, wreszcie ostatnie 5% to rzadko¶æ i ewenement - krwawa gangsterka w stylu starego Kitano i genialne skonstruowane krymina³y pokroju Memories of Murder.

co siê tyczy A bittersweet life, filmik wyprodukowali Koreañczycy z po³udnia, tj. ci nale¿±cy do wolnego ¶wiata, oraz wszêdobylscy Amerykanie z pó³nocy. i teraz tak: pierwsza po³owa filmu to istny geniusz. przeciera³em oczy ze zdumienia, jakbym ogl±da³ co najmniej boskie dzie³o Michaela Manna. ma³o tego, pierwsza czê¶æ przypomina, ba, jest utrzymana w stylu arcysensacji Mannowskiej. prowadzenie kamery, rytm, dialogi, gesty, rola kobieca czy generalnie aktorstwo jako takie - mucha nie siada. wszystko odpowiednio mroczne, melancholijne, stonowane, szlachetne, z pulsuj±c± podskórnie epa, która w ka¿dej sekundzie mo¿e eksplodowaæ z si³± tysiêcy karabinów maszynowych.

historia zaczyna siê tak, ¿e widzimy g³ównego bohatera, wcinaj±cego deser upstrzony wisienk±. mówie sobie: "S³odko-gorzkie ¿ycie...". potem przychodzi scena, w której bohater s³odzi herbatê. znowu "S³odko-gorzkie ¿ycie...". jest s³odycz - czekam na gorycz. i posmak goryczy pojawia siê prêdzej ni¿ my¶la³em. kolo dostaje zadanie od bossa - ma zaopiekowaæ siê jego dziewuch±. boss wyje¿d¿a w interesach i chce, ¿eby zaufany przyboczny mia³ na oku jego najwiêkszy skarb. bohater przyjmuje zlecenie, co jest równoznaczne z zawi±zaniem intrygi, po czym udaje sie autem w odwiedziny do lasi. trzeba podkre¶liæ jedn± rzecz: bardzo zmys³owe s± wszystkie momenty kontaktowania siê killera z dziewczyn± (Azjatki nigdy nie dzia³a³y na mnie jako¶ szczególnie pobudzaj±co, ale ta akurat - pomimo standardowo dziewczêcej urody - ma wszelkie cechy potrzebne do tego, by skutecznie omotaæ wokó³ palca nieostro¿nego wêdrowca). w pozornie ch³odnych, nic nieznacz±cych gestach drzemie olbrzymi ³adunek erotyki. jak to w klasykach sensacyjnych bywa jest to erotyka nieujawniona, nieskonsumowana, potencjalna. tak czy siak, killer to killer - bierze g³êboki wdech i jak na twardziela przysta³o odgradza siê murem od otoczenia.

dlaczego boss wybra³ akurat jego? nie chodzi³o o zaufanie. raczej o przetestowanie zaufania. lojalno¶æ hartuje siê tu w zetkniêciu z kobiet± (motyw bardzo ¿yciowy i tradycyjnie mocno emocjonuj±cy). czy kolo zda³ egzamin? móg³bym zdradziæ tajemnicê, ale tego nie zrobiê - co prawda druga po³owa filmu to panopticum tarantinowskiego luzactwa, debilizmu i maksymalnej komiksowej sztampy - niemniej niechaj ów sekret pozostanie sekretem.

w zasadzie odkry³em ju¿ wszystkie karty. tak, CD2 to pora¿ka. ¿enada, tragedia i rozpacz. zanim przejdê do udowadniania tej tezy, jeszcze pare s³ów na temat g³ównego zioma. bohater prowadzi samotniczy tryb ¿ycia. po powrocie na chatê bierze szybki prysznic (przy okazji dostajemy kilka dyskretnych ujêæ ukazuj±cych blizny i szramy po przebytych torturach), a nastêpnie zwala sie na kanapê i zagrzebuje w kocu. przed za¶niêciem nasz bohater ma zwyczaj bawiæ siê w³±cznikiem lampki nocnej (podejrzewam, ¿e to nie nawyk wrodzony ka¿e mu pstrykaæ ¿arówka, lecz efekt fascynacji ¶wie¿o poznan± lasi±). oczywi¶cie samo pstrykanie by³oby sztuki dla sztuki i rezyser doskonale zdawa³ sobie z tego sprawê, dlatego przygotowa³ dla widzów fenomenalnie klimatowa scenê, w której g³ówn± role w budowaniu napiêcia odegra w³a¶nie owa nocna lampka. jak widaæ, filmik oferuje sporo atrakcji rodem z najlepszej amerykañskiej sensacji ala Michael Mann: jest mroczna akcyjka, inteligentne i aluzyjne dialogowanie, w dechê muza, nocne panoramy miasta, nutka zadumy, full szczegó³ów. ¿yæ nie umieraæ.

ja jednak umar³em.

po za³±czeniu CD2 z filmem dozna³em szoku estetyczno-ideowego. przej¶cie od Manna do Chce-Byæ-Tak-Samo-Kultowy-Jak-Tarantino jest oczywi¶cie znacznie bardziej p³ynne i trwa ciut wiêcej ni¿ potrzeba na zapodanie drugiego dysku, ale umówmy siê, ¿e po w³o¿eniu do napêdu CD2 film siê koñczy. a przynajmniej koñczy siê sensacja, a zaczyna ¶mieszno-przykra krzy¿ówka Olboya, Przekrêtu i Kill Billa. co gorsza, urywa siê równiez z tak± pieczo³owito¶ci± budowany g³ówny w±tek. a ju¿ ze wszystkich rzeczy najgorsze jest to, ¿e nasza lasia gdzie¶ przepada (w ferworze krwawej walki-zemsty re¿yser kompletnie zapomnia³ o tym, co czyni³o pierwsz± cze¶æ filmu niepowtarzaln±). oto jakie smaczki przygotowali dla nas (ci±gle ci sami?) twórcy:

* g³ówny bohater (imie jego: Sun-woo) zostaje zakopany na ¿ywca w ziemi przez swoich ziomków z mafii (ups, chyba zdradzi³em tajemnicê, której zobowi±za³em siê nie zdradzaæ). ubijanie ziemi na p³ask zajê³o im pewnie z 10 minut. ale co to za przeszkoda dla naszego super hero - ¿adna przeszkoda. w kolejnej scenie bohater wygrzebuje siê z piachu jak Uma Thurman w Kill Billu. nawet przy najwiêkszym natê¿eniu woli, nie bêdziecie w stanie wyobraziæ sobie mojej konsternacji na widok tej komiksowej scenki.

dalej:

* heroiczny Sun-woo rych³o przeistacza sie w mega kung-fu mastera i wyniszcza szwadron atakuj±cych go sko¶nych. ¿eby by³o ¶mieszniej (i ¿eby bohater móg³ prze¿yæ) ¿aden ze sko¶nych nie nosi przy sobie broni. pewnie jaki¶ tajniacki kodeks buszido zakazuje koreañskiej mafii z po³udnia d¼wigaæ giwery w kaburach. no¿y ch³opcy te¿ nie nosz±, jakby kto pyta³.

* jak to czêsto bywa w koreañsko-chiñskich wysokoadrenalinowych akcyjkach, wzglêdnie zno¶na choreografia bitek na piê¶ci bardzo szybko przepoczwarza siê w swoje w³asne radosne zaprzeczenie - durn± komediê pt. "Klepiemy siê po mordach do skutku". w A bittersweet life CD2 podobnych numerów mamy w nadmiarze: po d³ugim, ¶miesznym i wyczerpuj±cym mordobiciu g³ówny bohater pakuje siê do samochodu, ledwo ku¶tykaj±ce sko¶ne ziomki rzucaj± siê mu desperacko na maskê (jeden nawet wsadza ³eb do ¶rodka) i je¿d¿± tak przez moment w kompletnym chaosie, dr±c mordy wniebog³osy. na koniec bohater rozwala solidnie zamurowan± ¶cianê (sic!) i odje¿d¿a w pizdu, pozostawiaj±c w tyle rozbiegan± chmarê poturbowanych kole¿ków;

* ok, Sun-woo cudem unika ¶mierci przez zakopanie ¿ywcem i uwolniwszy siê, zaczyna uk³adaæ w skryto¶ci plan zemsty na dawnych pracodawcach. szkopu³ w tym, ¿e aby im siê krwawo odp³aciæ, potrzebuje minimum dwóch gunów ze sporym odrzutem. nawi±zuje wiêc ³±czno¶æ z rosyjsko-sko¶nymi handlarzami broni± celem zdobycia odpowiedniego ekwipunku. ekipa umawia siê na spotkanie gdzie¶ na odludziu, z winy nie-wiadomo-kogo do porozumienia jednak nie dochodzi (scena silnie nasycona pseudo-tarantinowskim dialogowaniem). ustaliwszy po lekkich perturbacjach nowy termin spotkania, handlarze odje¿d¿aj± w d³ug±. to, co siê za moment wydarzy, wywo³a³o u mnie niez³± ¶miechawkê. oto bowiem egzotyczny duet hurtowników broni uderza z impetem w stoj±cy traktor/koparkê. pozwólcie, ¿e przywo³am kontekst, czyli tzw. topografie miejsca: totalne zadupie, ogromna przestrzeñ, ¿e widaæ dos³ownie horyzont, raptem kilka wraków porozrzucanych tu i ówdzie, a nasza weso³a kompania bach centralnie czo³owo w traktora. to trochê tak, jakby pizgn±æ w samolot, je¿d¿±c po pasie startowym, albo potraciæ kube³ na ¶mieci, szusuj±c po pustym parkingu przed Tesco. ubaw po pachy. gratuluje re¿yserowi komediowej smyka³ki.

* z innych fajnych ciekawostek: nagle wychodzi na jaw, ze killer nie umie zastrzeliæ w ciasnym korytarzu uciekaj±cego dwa metry przed nim kulej±cego przeciwnika. fajnie jest byæ killerem.

historia ci±¿y ku finalnemu rozstrzygniêciu w wystrza³owo-odlotowym rytmie rykoszetuj±cych kul: mnóstwo juchy, trup pada na prawo i lewo, kupa strzelania w slo-mo, du¿o akcentów filozoficznych (zw³aszcza w koñcówce). mówi±c wprost i bez ogródek: chujowizna i ordynarna zrzynka z Olboya (którego gwoli ¶cis³o¶ci równie¿ nie darze wielkim uwielbieniem).

rozbiwszy film na dwa CD-ROMy, oceniam go w sposób nastêpuj±cy:

CD1 - 10/10
CD2 - 0/10

po zsumowaniu i u¶rednieniu wychodzi: 0/10. czemu zero? za buractwo, taniochê i chêæ bycia jak Tarantino. za nieutrzymanie do koñca klimatu rasowej sensacji, za porzucenie najciekawszych w±tków i za wiele innych rzeczy.

ps: gostek na zdjêciu zdaje siê mówiæ: "Nie zbli¿ajcie siê - film, w którym gram, jest do dupy". fota pochodzi z pierwszej czê¶ci - tej Mannowskiej. pó¼niej nie u¶wiadczymy ju¿ tak powa¿nych min w wykonaniu aktorów, jedynie jakie¶ g³upkowate grymasy i efekciarskie machanie broni±.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Z pAmIÄ™TnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIoÅ‚kA | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.