Z pAmIÄTnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIoĹkA
Do Ogrodzieńca jechaliśmy na 2 raty, w piątek do Katowic, tam przesiadka w samochód i w sobotę do Ogrodzieńca. Na miejsce dotarliśmy około 9.00 w sobotę i wszyscy albo jeszcze spali albo byli bardzo zmęczeni „piątkowymi powitaniami” i powinni jeszcze troszkę odpocząć. Ponieważ od rana padało nie rozbijaliśmy namiotu tylko skorzystaliśmy z noclegu w szkole podstawowej, (wszystkie dostępne sale były już zajęte) spaliśmy na korytarzu. Okazało się, że osoba odpowiedzialna za to, co dzieje się w szkole jest na zamku a człowiek (mocno wczorajszy) zajmujący się zamkowymi atrakcjami rezyduje w szkole. Niby nic, ale spacer w deszczu od szkoły do zamku i z powrotem tylko po to żeby ustalić gdzie możemy spać i czy dostaniemy jakiś materac (przewidywaliśmy spanie na sienniku) był trochę irytujący. Na zamku natomiast wydawano talony na posiłki. Po zainstalowaniu się i przebraniu w odpowiednie stroje humory się nam poprawiły. Około 11.00 utworzył się malowniczy korowód majestatycznie przemieszczający się w stronę zamku gdzie odbyło się oficjalne otwarcie turnieju. Deszcz raz padał raz tylko mżył lekko. Po prezentacji bractw pobiegliśmy coś przekąsić, bo południe się zbliżało a my śniadanie jedliśmy około 7.00, poza tym mieliśmy do wykorzystania talon ;) Tu znowu mały zgrzyt, do jedzenia są tylko kanapki (mało średniowieczne) i wszystkie wysmarowane majonezem (dama mego serca jest uczulona), znowu przekonywanie pani z „wydawki” żeby zrobiła kanapkę bez majonezu i wykłócanie się o herbatę którą owszem nam się należała ale tylko do określonej godziny (która już minęła) i na nic zdały się nasze wyjaśnienia że dopiero przyjechaliśmy i było otwarcie turnieju... Śniadanko popiliśmy piwem i humor znowu wrócił. Kolejna sprawa dotyczyła turnieju bojowego mieliśmy godzinę na przebranie się a przecież trzeba z powrotem pójść do tej szkoły (około 10 minut) przebrać się i wrócić albo przytargać go na plecach na zamek i tam się przebierać, tak czy siak siódme poty murowane a tu trzeba jeszcze stanąć w szranki. Poradziliśmy sobie jakoś, niestety w turnieju nie mieliśmy szczęścia i odpadliśmy w eliminacjach. Po „bojówce” były zapasy, turniej łuczniczy i kuszniczy oraz konkurs tańca. Po obiadku walki zespołowe na moście – nie brałem udziału, bo nie zebrał się wymagany 5-cio osobowy team. Wieczorem wielka bitwa o zamek, był trebusz i strzelał kulami papierowo-gipsowymi, były szturmy na bramę i wycieczki z zamku ogólnie moc wrażeń. Po bitwie kąpiel, świeże ubranie i uczta ty znowu małe nieporozumienie jedni organizatorzy mówią, że uczta zaczyna się o 22.00 a inni że o 21.00. Jako że bitwa zaczęła się około 20.00 to na ucztę zdążyli: a) ci co w bitwie nie brali udziału, b) ci którzy nie brali prysznica po bitwie. Mimo godzinnego spóźnienia zdążyłem zakosztować świniaka z kaszą i pstrąga (chyba) oraz piwa. Czas umilała nam muzyka z CD oraz występy tancerzy ognia – bardzo widowiskowe. Po oficjalnej biesiadzie ci, którzy nie mieli dość przenieśli się do zamkowych piwnic gdzie jest klimatyczna knajpka i kilka suchych sal i tam racząc się piwem z „cebrzyka pojednania”. Następnego dnia rano okazało się, że przez ten cebrzyk doszło do rozłamu w wielu bractwach na tych, którzy dotarli do swoich posłań oraz na tych, którzy zalegli tam gdzie zmorzył ich sen. Po śniadanku (znowu kanapki z majonezem) odbyły się finały bojowego, łuczniczego, kuszniczego i zapasów oraz tańców. Pogoda stała się znośniejsza a koło południa zaczęło prażyć słonko. O 15.00 oficjalnie zakończono całą imprezę. Ogólnie było dość sympatycznie, ale mocno się zastanowię czy w przyszłym roku pojadę znów. Teraz to była sprawa dotrzymania słowa, bo od tego turnieju kilka lat wcześnie zaczęła się moja przygoda z rycerstwem obiecałem sobie, że przyjadę do Ogrodzieńca i wezmę udział w tej imprezie jako pełnoprawny uczestnik a nie jako widz.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pldrakonia.opx.pl