Pętla na połoninach
Z pAmIÄTnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIoĹkA
Ruch turystyczny w Bieszczadzkim Parku Narodowym wzrasta, lecz wciąż brakuje sanitariatów i parkingów.Szlaki pozbawione są koszy na śmieci, a w punktach kasowych nie można kupić wody do picia. Ponoć winien jest dyrektor, który mnoży zakazy. Ale jego polityka ma też zwolenników.
Połowa lipca, parking na Przełęczy Wyżniańskiej. Za godzinę postoju osobowego auta - 1,5 zł. Kierowca busa musi zapłacić 2 zł, a autokaru 4 zł. - Co to za parking, kawałek klepiska - denerwuje się właściciel peugeota z gdańską rejestracją, macha ręką i odjeżdża. Pracownica punktu kasowego patrzy zdziwiona i pokrzykuje: - A u siebie w mieście też pan nie płaci?!
Inni zmotoryzowani w milczeniu parkują, kupują bilety wstępu na Małą i Wielką Rawkę (4 zł) i maszerują w góry. Wśród nich trójka młodych Niemców. Są zachwyceni Bieszczadami, w weekend byli na Tarnicy, a chcą zaliczyć pozostałe połoniny. Żar leje się z nieba, 35 stopni w cieniu, lecz Niemcom to nie przeszkadza. Przeszkadza im, że napotykają na dzikie wysypiska śmieci. - To nie do pomyślenia, żeby tak niszczyć przyrodę - mówi turysta znad Renu.
Jego polski towarzysz twierdzi, że ludzie by pewnie tak nie śmiecili, gdyby na szlakach były ustawione kosze. Inny jest zdania, że to nie kwestia koszy, tylko kultury. - Przecież chyba można opakowania po kanapkach i puste butelki schować do reklamówki, a po zejściu z gór wyrzucić do kontenera.
Dlaczego idąc na połoniny nie widać kubłów na odpadki? - Żeby zapach resztek jedzenia nie przyciągał dzikich zwierząt - wyjaśnia dr Tomasz Winnicki, dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
- I żebyśmy kiedyś nie mieli takich problemów jak w Tatrach, gdzie niedźwiedzie spacerują po ścieżkach niczym turyści - dopowiada parkowy strażnik.
W języku naukowym nazywa się to synantropizacją, czyli takim zachowaniem zwierząt, które ogranicza ich dzikość, a coraz bardziej przyzwyczaja do obecności ludzi, którzy je karmią. - To żadne novum, o tym powinien wiedzieć każdy turysta - twierdzi dyr. Winnicki.
Odwiedzających Bieszczady irytuje, że dotąd Park nie postarał się o nowoczesne sanitariaty. - Idzie człowiek, cieszy się widokami, a w trawie co rusz "mina" - kręci głową Sławek spod Zamościa. - Ale nie dziwię się ludziskom, że załatwiają się w krzakach. Do sławojki też bym nie wszedł, zabiłby mnie smród.
Władze BdPN mają świadomość, że problem ubikacji jest wagi pierwszorzędnej. Czas drewnianych budek z dziurą w desce dawno powinien minąć, ale ... - Pieniądze, pieniądze, pieniądze - wyrzuca z siebie jednym tchem Tomasz Winnicki. - Gdybyśmy je mieli, dawno stałyby nowiutkie ubikacje i prysznice. I kiedyś staną, ale w pojedynkę park takiemu wyzwaniu nie podoła.
A plany są, i to niebylejakie. Na dowód dyrektor rozkłada plansze z rozrysowanymi inwestycjami. Jeszcze tego lata w Górnej Wetlince zostaną zburzone trzy budynki z azbestu. Na malowniczej polanie z widokiem na pasmo połonin mają powstać pola namiotowe, utwardzony tłuczniem parking (żadnego as- Punkt sprzedaży biletów na Przełęczy Wyżniańskiej. W zeszłym faltu! - podkreśla dyrektor), sanitariaty roku można było w nim kupić wodę, w tym - już nie z natryskami, wiaty na ognisko, oczyszczalnia ścieków, domki kempingowe, restauracja. Będą mogły się tu odbywać koncerty muzyczne, ale najwyżej dla 200 osób.
Bereżki. Oczyszczalnia już jest, lecz brakuje WC (nie licząc sławojki). - Też będzie - obiecują w BdPN - a do tego prysznice i dwa pola namiotowe, osobno dla turystów plecakowych i osobno dla zmotoryzowanych.
Bukowiec. Teraz samochody parkują na łączce, ale park chce utwardzić teren, podciągnąć wodę do budynku sanitarnego i wybudować małe wiaty ochronne (przed deszczem, żeby w spokoju się posilić, rozpalić ognisko).
- Dużo większe zadanie czeka nas w Wołosatem - pochyla się nad planami Tomasz Winnicki. - To centrum parku, a wciąż straszy tam poigloopolowska architektura. Na tle Tarnicy wygląda koszmarnie, jednak i z tym sobie poradzimy. Nawet z najbrzydszego budynku można zrobić cacko.
Ustrzyki Górne. W planach nowoczesny parking z zapleczem sanitarnym w pobliżu wiata na ognisko nad potokiem Wołosaty oraz chodnik przy głównej drodze wzdłuż barów i sklepów.
Wreszcie Berehy Górne. Tu już coś się dzieje. Jest spory parking (drugi w przygotowaniu), zmieniono miejsce wejścia na szlak prowadzący na Połoninę Wetlińską. - To była konieczność - tłumaczą w BdPN. - Turyści wchodzili na ścieżkę wprost z drogi wojewódzkiej. Ruch samochodowy zagrażał ich bezpieczeństwu.
Wszystkie te inwestycje pochłoną ok. 30 mln zł. Skąd park weźmie taką sumę? - W maju nasze plany przedstawiłem władzom wojewódzkim i Radzie Naukowej BdPN - zdradza Winnicki. - Powiedziałem wówczas, że instytucja chroniąca przyrodę nigdy nie będzie mogła sfinansować takiego przedsięwzięcia. Bo skąd?
Ze sprzedaży biletów na połoniny? Z tego nie wystarcza nawet na utrzymanie szlaków.
Według szefa bieszczadzkiego parku, tylko wspólnymi siłami można pobudować infrastrukturę turystyczną. Dlatego uważa, że Urząd Marszałkowski i wojewoda powinni pomóc przyrodnikom zdobyć pieniądze. Bo park to dobro narodowe, a skoro lubimy chwalić się Bieszczadami na zagranicznych targach, w folderach promocyjnych, w telewizji, to powinniśmy w nie inwestować.
Na razie jednak władze BdPN muszą przekonywać turystów, że mają od nich większą wiedzę i dlatego mnożą zakazy. Na przykład zakaz sprzedaży napojów chłodzących w punktach kasowych. Do zeszłego roku spragniony piechur mógł tam kupić wodę mineralną, a głodny posilić się choćby czekoladą. - Stanęliśmy jak wryci, kiedy pani w budce z mapami na Przełęczy Wyżniańskiej poinformowała, że już nie wolno jej handlować - mówią Bogdan i Kamila z Warszawy.
Decyzji dyrektora nie pojmuje także Krzysztof Stachowicz, przewodnik: - Nie można pozbawiać turystów możliwości nabycia wody w pobliżu szlaków. Zamiast wymyślać bariery, trzeba im tworzyć udogodnienia. W końcu płacą za wyjście w góry.
Tomasz Winnicki: - Oferowanie artykułów spożywczych w prymitywnych warunkach, gdzie nie ma lodówki, zawsze jest niebezpieczne. Ukróciłem handel, bo nie potrzebuję kłopotów z sanepidem. Tam sprzedawano również słodycze. Kto z handlujących miał badania lekarskie?
Postawę szefa BdPN chwalą Małgorzata i Jacek ze Szczecina. - My tu nie przyjeżdżamy po to, by w każdym miejscu znaleźć sklep, lecz żeby odpocząć. Turysta wyruszający w góry powinien wiedzieć, że trzeba wziąć do plecaka wodę i jedzenie.
Kolejny problem: zakaz wprowadzania psów, zapisany w ustawie o ochronie przyrody. W bieszczadzkim parku nie ukrywają, że to sprawa delikatna. Bo co turysta ma zrobić z psem, jeśli chce pójść na wycieczkę w góry? - Zastanawiamy się, czy nie stworzyć czegoś na wzór przechowalni dla domowych czworonogów, ale na konkrety za wcześnie.
Sprawa psów wywołała wśród turystów nie lada burzę. W sieci internauci nie pozostawiają na władzach BdPN suchej nitki. Tomasz Winnicki przyjmuje krytykę ze spokojem: - Dopóki przepis istnieje w ustawie, muszę go przestrzegać.
Znacznie większą bolączką dyrektora niż spory o sprzedaż wody czy zakaz wprowadzania psów, są samochody. W długi majowy weekend w parku przeprowadzono pierwsze w historii jego istnienia badania natężenia ruchu kołowego. Tylko jednego dnia (między 10 a 15) od strony Wetliny wjeżdżało do BdPN 360 pojazdów na godzinę. - To mi uświadomiło, że na obszarze chronionym mamy wielkomiejski ruch - mówi z zatroskaną miną dyrektor. - Auta nie mieściły się na parkingach, kierowcy musieli stawać wzdłuż jezdni i to z obydwu stron. Teraz jest podobnie, zwłaszcza w soboty i niedziele.
Co to oznacza? Że wkrótce dyrekcja parku może stanąć przed dylematem: pogodzić się z sytuacją do czasu wybudowania nowych parkingów, czy nie wpuszczać w granice BdPN połowy samochodów. - Nie chcę zasiewać wśród turystów ziarna niepokoju - uśmiecha się Winnicki. - Taka decyzja nie może być podjęta bez konsultacji z samorządami, sołectwami i przedsiębiorcami prowadzącymi interesy na obszarze parku.
Gazeta Przyroda Polska, Nr 9 wrzesień 2007, Krzysztof Potaczała