ďťż

"Odporni na ból"

Z pAmIęTnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIołkA

Wchodzac przed chwila na Wirtualna Polske napotkalem na ciekawy wywiad i relacje. Warto poczytac, przekleje caly, bo na wp to roznie bywa, dzis jest jutro nie ma
zycze milej lektury

Koniec lutego. W Karpaczu jest kilka stopni powyżej zera, świeci słońce i nie ma ani grama śniegu. Po ulicach snują się znudzeni turyści. Nie mają pojęcia, że z samego centrum miasta za chwilę wystartuje jedyny na świecie, zimowy rajd ekstremalny Bergson Winter Challenge. Rajd, który trwa cztery doby non stop, a zawodnicy pieszo, na rowerach i nartach pokonają 430 kilometrów i prawie 15 000 metrów różnicy wzniesień. To jak przejście trasy z Warszawy do Zakopanego przez Mount Everest. Do wyścigu staje dwadzieścia jeden czteroosobowych drużyn z Czech, Finlandii, Litwy, Estonii, Niemiec, Danii, Ukrainy, Francji, Stanów Zjednoczonych i Kanady oraz z Polski. Oficjalnie w każdej musi być jedna osoba odmiennej płci, co w praktyce oznacza, że ekipy mają w swoim składzie trzech mężczyzn i jedną kobietę. Są pomiędzy nimi byli triatloniści, rowerzyści, alpiniści, maratończycy, a służbowo menedżerowie, prawnicy, wojskowi, instruktorzy najróżniejszych dyscyplin. Wszyscy o żelaznej kondycji i bez grama tłuszczu na ciele, z uśmiechem stają na starcie wiedząc, że przez najbliższe dni wymęczą wszystkie możliwe mięśnie, zedrą skórę ze stóp, zmokną, zmarzną i właściwie nie będą spać.

Poniedziałek
W samo południe strzał z pistoletu daje sygnał do rozpoczęcia rywalizacji. Pięciokilometrowy bieg na orientację – lekki trucht w ramach rozgrzewki najlepszym zajmuje około 45 minut. Jest kilka minut po 14:00, na podejściu na Śnieżkę (1602 m n.p.m.), najwyższy szczyt Karkonoszy, widać pierwsze ekipy – Speleo Slaomon z Polski, Team Fusion z Danii i dwie z Francji. Po przedwczesnej wiośnie ani śladu, jest – 6 stopni Celsjusza, śnieg i mgła ograniczająca widoczność do kilku metrów. Zespoły nie mają ze sobą rakiet, bo szlak jest przetarty. Przydałyby się jednak turystyczne raki (rzemyki z małymi kolcami, ma je jedna z czeskich drużyn), bo miejscami jest ślisko. W punkcie kontrolnym w obserwatorium meteorologicznym zespoły podbijają kartę startową (takich punktów jest 49), biorą łyk ciepłego Isostara i błyskawicznie idą z powrotem. Zejście jest chyba gorsze – porywisty wiatr zacina w twarz i ci, którzy nie wzięli okularów, ledwo widzą. Niemal wszyscy zbiegają po stromym zboczu, ktoś się przewraca na lodzie, ktoś nie wyrabia na zakręcie. Ich adidasy do biegów długodystansowych nie sprawdzają się w takich warunkach. Śnieg oblepia wszystko.

Na niziny zeszła już mgła, wilgotne przedwiośnie sprawia, że leśne drogi pełne są błota i śliskich kamieni. Do Zamku Chojnik oddalonego od Karpacza o 25 kilometrów (wg trasy rajdu), Speleo Salomon dociera o zmroku i sprawnie wykonuje pierwsze zadanie specjalne – znalezienie dwóch punktów ukrytych w ruinach. Francuska Lafuma depcze im po piętach i ma zaledwie 8 minut straty. Stawka zaczyna się rozciągać. Ostatni zespół WSOP Gliwice jest tam dopiero 5 godzin później, w środku nocy.

Późnym wieczorem w schronisku „U Rumcajsa” w Szklarskiej Porębie pojawia się peleton. I tu zaskoczenie, bo w pierwszej trójce są sami Polacy. Speleo z 40-minutowym opóźnieniem gonią ekipy Salomon Navigator i Salomon Adventure Team. Francuzi i Duńczycy pobłądzili i będą musieli się mocno sprężyć, żeby odzyskać stracone pozycje. Schronisko to pierwszy tzw. przepak, czyli strefa zmian sprzętu. Można tu zmienić przemoczone ubrania (mokre jest wszystko, nawet bielizna!), zjeść coś ciepłego (zwykle zupka z proszku i wcześniej przygotowany, wysokokaloryczny prowiant) i chwilę odpocząć. Na przepakach jest też najprzyjemniej. Wolontariusze obsługujący punkt przynoszą gorącą herbatę, pytają o samopoczucie, przekazują informacje o pogodzie i ewentualnych zmianach na trasie. Jeśli któryś z zawodników gorzej się poczuje (o co nie trudno), jest przeziębiony lub złapał kontuzję, otrzymuje pomoc od stale obecnych w punkcie ratowników medycznych, którzy dyżurują także przy wszystkich trudniejszych zadaniach specjalnych. Tak na wszelki wypadek.

Wtorek

Zaczyna się pierwsza noc. Temperatura spada poniżej zera, nie wieje ale pada mokry śnieg. Pętla na nartach biegowych to kolejne 30 kilometrów, kolejne 6 godzin. Ale nie wszystkim dane jest je pokonać. Po 12-tu godzinach rajdu wycofuje się Janis Kotyk z czeskiego Hi-Tecu, po 22-óch zawodniczka z Montrail Leppin, a w ciągu dnia rywalizację kończą zamykający stawkę gliwiczanie. Narty okazują się też ostatnim etapem dla francuzów z La Clusaz, których zawodniczka, po naderwaniu mięśnia pachwinowego, nie jest w stanie iść dalej. A mija dopiero pierwsza doba. Setny kilometr wypada przy drugim podejściu na Śnieżkę. Na grani najgorzej ma pierwszy zespół – Speleo. Musi on torować szlak w głębokich do kolan zaspach i traci sporo czasu. Pozostali walczą z mgłą, wiatrem i postępującym zmęczeniem. Trekking kończy się w hotelu Admirał, oficjalnej bazie rajdu i przepaku numer dwa, gdzie wszyscy oprócz Speleo i czeskiego Tilaku, kładą się spać. Jedni przez dwie, inni nawet przez pięć godzin korzystają z możliwości snu we własnych łóżkach. Trudno opisać wyraz ich twarzy, gdy w końcu siadają na rowery.

Środa

Ten stukilometrowy etap jest najbardziej urozmaicony i gdyby nie zmęczenie i nocny chłód, można by go uznać za całkiem przyjemny. W starych sztolniach w Kowarach, gdzie temperatura zawsze wynosi 4 stopnie, drużyny w labiryncie tuneli szukają ukrytych punktów. Drugie zadanie specjalne to park linowy w Kolorowych Jeziorkach. Między godziną 10:00 a 15:00 jest tam prawdziwy wysyp zespołów ze środka stawki – Estończyków, Czechów, Finów i Polaków. Pierwsza trójka miała pecha, bo zadania linowe robiła w nocy. Nie mogli więc zobaczyć purpurowych czy błękitnych tafli jezior i skąpanych w słońcu piaskowych wyrobisk.
Nie mogli też docenić poczucia humoru Mateusza Niedbały z Adventury, który w oczekiwaniu na wejście po linie kamieniami rozbijał krę. Widać sił miał ciągle w nadmiarze i potrzebował odrobiny relaksu. Park linowy to ponad dwugodzinne zmagania na wysokościach – wspinaczka, most, zjazd i wychodzenie. Wymagają skupienia, cierpliwości i siły. Zmęczone mięśnie odmawiają posłuszeństwa, drżą ręce, gdy trzeba przeciągnąć się na linie z jednego zbocza na drugie ponad 50 metrów. Michał Kiełbasiński podciągając się na przyrządach mówi, że nie ma już siły ale chwilę odpoczywa i idzie dalej. Na końcu czeka chwila oddechu przy ognisku i gorący żurek. A potem znów pedałowanie.

Wieczorem i w nocy kończy się etap rowerowy i znów trzeba maszerować. Na podbieganie nie ma już sił, bo trzeba je spożytkować na spektakularny zjazd na linie i wejście po niemal trzymetrowych schodach monumentalnej zapory w Pilchowicach. Doświadczenie z poprzedniego roku przydaje się: ci, którzy na podejściu używają swoich pętli zamiast rozwieszonych lin, podciągają się nawzajem i podsadzają, robią zadanie błyskawicznie. Pozostali męczą się dość długo. O północy dla dwunastu zespołów mija 60 godzina rajdu. Nawigatory na kolejnym etapie rowerowym łapią aż trzy „gumy” i z godziny straty do Speleo robią się grubo ponad dwie. Po trzecim Adventure Team stawka rozciąga się do 15 godzin, a z dalszych zmagań odpadają m.in. francuska Lafuma i litewska Elita wyeliminowana przez limity czasowe. Litwini kontynuują jednak rajd poza konkurencją.

Czwartek

Zanim pierwsza trójka po raz trzeci (i już ostatni!) ruszy na Śnieżkę, śpi w bazie rajdu. Krótko po północy mijam obudzonego Artura Kurka ze Speleo, który twierdzi, że wszyscy czuja się bardzo dobrze i szybko dorzuca: Damy radę! A jednak zespół bez widocznego entuzjazmu przytracza do plecaków narty (decyzja, czy je wezmą należy do nich) i z oczami wąskimi jak szparki ruszają na trekking. Góra chyba też już nie ma ochoty ich widzieć i zniechęca wiatrem dochodzącym do 130 km/h.
Ale jak to mówią: co was nie zabije, to was wzmocni… Z samego rana do bazy rajdu dociera przykra informacja – najstarsza zawodniczka rajdu Alida Abola z jadącej poza stawką Elity, podczas zjazdu na rowerze przewróciła się i mocno poturbowała. W szpitalu okazuje się, że ma złamany obojczyk i poranioną twarz. Ale mogło skończyć się gorzej. Po południu pierwsze zespoły docierają do pętli scorelauf zaczynającej się w schronisku Szwajcarka. Navigatory po kolejnym pechu i trzech dziurawych dętkach tracą do Speleo prawie trzy godziny, liderzy mogą więc złapać oddech. Ale tylko teoretycznie. Aga Zych ma poważne problemy z płucami, czasem ledwo oddycha i koledzy, gdy tylko mogą, holują ją i pomagają.
Jednak po przebytych 400 kilometrach i oni mają dość, a zmuszenie się do kolejnej wspinaczki, trawersu i wychodzenia na linie jest katorżniczym wysiłkiem. W przerwie między zadaniami Artur i Agnieszka odpoczywają przy ognisku na Husyckich Skałach. Artur kładzie się i po kilku sekundach zaczyna mówić. Ale już przez sen.

Piątek

Pięć minut po północy na metę w centrum Karpacza, wyczerpani, mokrzy, ale szczęśliwi, wjeżdżają zwycięzcy eliminacji do mistrzostw świata w rajdach ekstremalnych – zespół Speleo Salomon. Nie mają już motywacji, żeby utrzymać rowery, ale potrafią wykrzesać tyle sił, żeby jeszcze przez godzinę pić szampana i cieszyć się zwycięstwem. Zanim pójdą spać, chcą jeszcze zjeść coś ciepłego, bo normalnego obiadu nie jedli przez cztery dni. Nie spali nawet dwóch godzin. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Tak dla przyjemności.

Z Agą Zych, Piotrkiem Hercogiem, Arturem Kurkiem i Remikiem Nowakiem z zespołu Speleo Salomon, zwycięzcami rajdu Bergson Winter Challenge, rozmawiała Monika Strojny.

Który z etapów był najtrudniejszy?
Aga – Trzeci trekking na Śnieżkę. Ze względu na pogodę, wiatr i zmęczenie. Po tym etapie mocniej mnie zaatakowały problemy z płucami, już nie mogłam oddychać i każdy następny etap był dla mnie problemem.
Artur – Wiało tak, ze rzucało nas na łańcuchy. Na szczycie spędziliśmy 50 minu, żeby odtajać, nawet nie od mrozu, tylko ze strachu. Nie mogliśmy przełknąć ani herbaty, ani batoników. Aż ściskało w dołku. Na zejściu było już łatwiej, ale tamten etap był chyba decydujący i na długo pozostanie nam w pamięci.
Aga – Wiatr był tak mocny, że gdzieś Na Równi pod Śnieżką podmuch mnie przewrócił i ciągnęło mnie kilka metrów po śniegu. Nie mogłam się zatrzymać.

Przejechaliście na nartach biegowych kilkadziesiąt kilometrów, w bardzo trudnych warunkach. Co sprawiało wam problemy?
Piotrek – Na biegówkach utrzymujemy się coraz lepiej, Remik jest w tym chyba najlepszy. Pierwszą część trasy narciarskiej w Jakuszycach wszyscy przejechali właściwie bez wywrotek. Na drugim etapie za Śnieżką było hardcorowo, leżeliśmy właściwie co 20 metrów. Nie było przygotowanych tras, nie było śladów, a śnieg był nawiewany wydmami i garbami. Przez mgłę nie było widać różnicy między ziemią a niebem. Jechaliśmy więc w ciemno i nie było wiadomo, czy poleci się w dół, czy w górę i balans ciała był spóźniony.
Remik – Wpadało się z lodu w miękki śnieg.
Piotrek – Nieciekawa była różnica prędkości – na śniegu wolniej, na lodzie szybciej, mały garbek ze świeżego śniegu to hamulec, czyli lecieliśmy do przodu, na lodzie przyspieszenie i do tyłu. No i choinki nieco przeszkadzały. Etapy rowerowe są długie i niebezpieczne.

Kiedy było najłatwiej o kontuzję?
Remik – Staraliśmy się zjeżdżać ostrożnie. Po pierwszym podjeździe na Okraj wiedzieliśmy, że asfalt jest zmrożony, zjeżdżaliśmy więc asekuracyjnie z nogą przy jezdni. Piotrek – Myślę, że bardziej niebezpieczne od zjazdów były zejścia z gór, po kamieniach, z rowerem na plecach. Gdybyśmy się przewrócili, rower przygniótłby nas i ściągnął w dół.

Zgubiliście się gdzieś?
Remik – Wydawało nam się, że zgubiliśmy się na Równi pod Śnieżką. Widoczność była taka, że stojąc przy jednym paliku nie widziałem drugiego. Dlatego nie byliśmy pewni, czy dobrze zjeżdżamy. Mimo że byliśmy tam poprzedniego dnia, nic nie pasowało. W nocy wszystko wyglądało inaczej.
Piotrek – Najgorsze było to, że wiatr strasznie huczał, nie było nic słychać i nie dało się rozmawiać. Jak ktoś się potknął i zatrzymał na chwilę, pozostali odjeżdżali i nie wiadomo było, gdzie go potem szukać.
Artur – Ślad po minucie, dwóch zostawał zatarty, więc w razie zgubienia trudno byłoby się odnaleźć.

Rozmawiacie ze sobą w trakcie rajdu?
Remik – W tym rajdzie wyjątkowo mało.
Piotrek – Przeważnie jest wąska ścieżka i nie ma jak rozmawiać, a na rowerach wygodniej jest jechać gęsiego niż obok siebie.
Artur – W drugiej części rajdu, gdy było łatwiej, to mogliśmy trochę pogadać. Remik – Dobrze się rozmawiało na scorelaufie, gdy biegliśmy obok siebie i było trochę miejsca i czasu. Ale gdy przychodzi moment zmęczenia, raczej każdy się wyłącza. No chyba, że rozmawiamy właśnie po to, żeby nie zasnąć. Wtedy do siebie krzyczymy, czasem śpiewamy.
Piotrek – Ważne, żeby było głośno.

Jak długo udało wam się pospać?
Remik – Oficjalnie raz godzinę, raz piętnaście minut i co komu udało się urwać na trasie. No i kilka drzemek na rowerze, w trakcie jazdy (śmiech). Ja już potrafię przejechać dość sporo przysypiając. Na szczęście taki sen łapie przeważnie nad ranem, gdy na drogach nie ma samochodów.

Wasze zmagania trwały trzy i pół doby, to wystarczająco dużo czasu także na konflikty. Kłóciliście się?
Artur – Chyba raz.
Remik –Chodzi o to, żeby nie miało to wpływu na rywalizację. Ale przy takim zmęczeniu generalnie ludzie są bardziej kłótliwi.
Artur – Co się stało to się nie odstanie, więc nie ma sensu się kłócić. Poza tym konflikty zabierają energię.

Która część rajdu była najprzyjemniejsza?
Remik – Ja najbardziej lubię kończyć.
Artur – Mi się podobały narty. Ostatnio polubiłem jazdę na biegówkach.
Piotrek – Narty są fajne, najmniej obciążone wysiłkiem. To jest inny ruch, odpoczywa się. No chyba, że są ostre zjazdy. I ja lubię jeszcze zadania linowe, na nich dobrze rozciągają się mięśnie, dostaję takiego energetycznego kopa. Miły przerywnik.
Aga – Po pierwszych trzech etapach mięśnie już były pospinane więc przyjemny był pierwszy rower, możliwość siedzenia na siodełku i kręcenia nogami w odciążeniu. Może drugi etap rowerowy już nie był tak dobry, bo tyłek dostał za swoje.
Piotrek – Najfajniejszy jest moment, gdy pod koniec zawodów już wiadomo, że jest szansa na dobre miejsce i gdy meta jest już blisko. Wtedy przychodzi żywienie.

Tym razem przewodziliście stawce od samego początku. To ułatwiało czy utrudniało zadanie?
Remik – Godzina przewagi to niewiele na długim, zimowym rajdzie.
Artur – Rzadko zdarza się, ze zwycięzca prowadzi od samego początku do końca. Jeden błąd czy kryzys i zespół traci prowadzenie.
Piotrek – Mieliśmy świadomość tego, że skoro jesteśmy pierwsi, to musimy dać z siebie więcej i torować, co mogło się zemścić na końcu rajdu. Właściwie dopiero na scorelaufie trochę odetchnęliśmy i zaczęliśmy wierzyć, że już nas nikt nie zaskoczy.

Mieliście chwile zwątpienia, obawy, że któraś z drużyn was wyprzedzi?
Remik – Mogli nas złapać na ostatnim etapie na Śnieżce, tam dużo straciliśmy. Ciężko się torowało, do Przełęczy Okraj był miękki i głęboki śnieg i jak zdejmowaliśmy narty to zapadaliśmy się do połowy uda.
Piotrek – Trafiliśmy tam o najgorszej porze, w nocy między 2:00 a 6:00. Baliśmy się, że mimo, że byliśmy mocno sprężeni, stracimy dużo czasu.
Artur – Jak zeszliśmy na rowery to się odprężyliśmy, ale wtedy pojawiła się choroba Agi, problemy z płucami i krótki, rzężący oddech. Przy takim wysiłku kontuzje są właściwie nieuniknione.
Remik – Wszystkie bóle z poprzednich lat się odnawiają, ciekawe są tylko te nowe (śmiech).
Piotrek – Miałem nowe buty, już na drugim etapie dostałem zapalenia ścięgien, więc obtartych pięt nawet nie czułem.
Remik – Tyle lat startuję, a ciągle uczę się czegoś nowego. Tu nauczyłem się, żeby nie brać butów rowerowych z bolcami z przodu, bo przy podejściu palce są jeszcze wyżej niż normalnie i ścięgno wykonuje większą pracę. Po jakichś 2 kilometrach wnoszenia roweru dostałem zapalenia ścięgien i dalej szedłem już w strasznych bólach.

Gdzie wystartujecie w najbliższym czasie?
Artur – Najważniejszy start to będą mistrzostwa świata w Szkocji, na który właśnie wywalczyliśmy awans. W maju wystartujemy w The North Face Adventure Trophy na Podhalu. Do tego krótkie starty treningowe, tak żeby się poruszać. Powiększyliśmy skład zespołu, żeby mieć więcej osób do dyspozycji i móc swobodnie startować w rajdach międzynarodowych. Wszyscy przecież pracujemy na normalnych etatach i nie zawsze można startować, a jako zespół chcemy robić to jak najczęściej.

Kiedy wracacie do treningów?
Remik – Dziś chcieliśmy wystartować w Biegu Piastów (śmiech).
Artur – A tak serio, to był długi rajd i kilka dni trzeba odpocząć.
Piotrek – Ale za długa przerwa źle wpływa na organizm, trzeba zacząć spokojnie trenować.
Aga – Pracuję jako instruktorka fitness, więc do ruchu wrócę jak tylko skończy się weekend.

Monika Strojny
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Z pAmIęTnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIołkA | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.