Johnny Handsome (Walter Hill, 1989)
Z pAmIęTnIkA nIeGrZeCzNeGo AnIołkA
film udanie miesza klasyczn± gangsterkê z elementami medycznego thrillera a la Michael Crichton. przed seansem mia³em w±tpliwo¶ci, czy co¶ takiego mo¿na w ogóle zeswataæ. jak siê okaza³o, mo¿na. zaryzykuje, ¿e czê¶æ pierwsza - ta medyczna - jest nawet lepsza ni¿ druga - gangsterska. generalnie w filmie chodzi o to, ¿e Mickey Rourke urodzi³ siê z wad± genetyczn±, polegaj±ca na tym, ¿e ma potwornie zdeformowan± twarz (nie bêdzie zapewne z³o¶liwo¶ci± z mojej strony, je¶li powiem, i¿ dzisiejsza twarz Rourke'a nie odbiega daleko od roboty charakteryzatorów z Przystojniaka). jedyne, w czym nasz bohater umie siê odnale¼æ, w czym jest naprawdê dobry, to planowanie napadów rabunkowych. w wyniku zdrady podczas jednej z akcji ginie jego przyjaciel - zastrzelony przez resztê bandy. Rourke trafia do paki, gdzie dostaje szanse na nowe ¿ycie - szanse, któr± zamierza spo¿ytkowaæ na dokonanie zemsty.
re¿yseruje rasowy rzemie¶lnik kina akcji, Walter Hill, nigdy w swojej karierze nieodstawiaj±cy kichy. muzykê skomponowa³ Ry Cooder, s³yn±cy z melancholijnych, jazzuj±cych soundtracków z dominuj±cym motywem zawodz±cego saksofonu. to nie muza jednak pozostaje w g³owie po projekcji. w pamiêæ wrzyna siê obraz snuj±cego siê po nocy Rourke'a z papierosem w ustach, ko¶cisto-miêsistego Lance'a Henriksena w skórzanych spodniach, ziej±cego z³em jak siê patrzy, oraz Morgana Freemana w roli cynicznego detektywa nowoorleañski policji. i choæ ten ostatni bardziej statystuje ni¿ gra, to w paru scenach potrafi daæ czadu jak ma³o kto.
nie wiem, co tu jeszcze dodaæ. dobre kino w starym stylu. dzisiaj ju¿ takiego nie krêc±.